Syn marnotrawny powraca. Po długiej przerwie ,przede wszystkim na prośbę widzów przedstawiam kolejne znaleziska i zakupy staroci
Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów przechowywania przedmiotów kruszcowych pod podłogą dom u są skarby znalezione przed parom a laty w Spillings na G otlandii (P. W iderstróm 2004). Depozyty były trzy: jeden, składający się ze srebrnych m onet arabskich, ważył 27 kg.
News Czy ktoś z Was marzył w dzieciństwie o znalezieniu prawdziwego skarbu? 🙂 Tak się składa, że pewien użytkownik Reddita dokonał niesamowitego odkrycia podczas sprzątania domu swoich dziadków w stanie Tennessee (USA). Bohater tej historii występujący na Reddicie pod nickiem ‘Evilenglish‘ napisał: „Ten dom odziedziczył mój Tato po swoich dziadkach. Tato jakiś czas temu odszedł i dom odziedziczyłem ja. Przez ponad 20 lat mieszkali w nim moi dziadkowie, którzy kupili go na przełomie lat 70. i 80. Zabraliśmy się za porządkowanie domu, by wystawić go na sprzedaż…” Wszystko zaczęło się za tymi drzwiami… W schowku tuż pod schodami był stary, brudny dywan z którym ‘Evilenglish‘ postanowił się rozprawić… … po zdjęciu dywanu odkrył dziwnie wyglądającą podłogę… … jak się pewnie domyślacie, był to ukryty sejf… Przez kilka dni starali się go (bezskutecznie) otworzyć stosując różne kombinacje, w tym daty urodzin dziadków. Ponieważ odkrycia dokonali w piątek, ślusarz wezwany do pomocy pojawił się dopiero po weekendzie… Chwile to trwało. To co znaleźli w środku przeszło ich najśmielsze oczekiwania! W sejfie znaleźli całe mnóstwo albumów i klaserów wypełnionych starymi monetami i starych banknotów. Banknoty zostały zniszczone przez wilgoć, ale monety (w większości) były świetnie zachowane. „Wiedziałem, że babcia kolekcjonowała monety i inne drobiazgi, ale nie sądziłem że jest tego aż tyle” pisał na portalu Reddit szczęśliwy znalazca. Wśród znalezionych okazów były srebrne monety… … i srebrne sztabki z 1788 roku! Jak widać na zdjęciach, było tego całkiem sporo Poza monetami i banknotami znaleźli również skrzynkę z zegarkami i biżuterią. Co ciekawe nie był to jedyny skarb odkryty na farmie należącej niegdyś do dziadków znalazcy. Nieco wcześniej w tym samym roku, wraz z bratem wynosili część mebli. Gdy odsunęli stół kuchenny znaleźli ukryty sejf. Udało się załadować go na ciężarówkę i zawieźć do pracy. Tam otworzyli sejf i znaleźli między innymi kilka pistoletów, 300 jednodolarówek oraz tak zwane „Barr Notes”. Były to banknoty unikalne ze względu na to, iż minister skarbu, którego podpis widniał na nich (Joseph W. Barr), urzędował zaledwie 29 dni na tym stanowisku…. za oraz
Znalezisko w Claternae. Tysiące monet i klejnoty znalezione w „Pompejach Północy” 3 dni ago Zaginiony szkocki klasztor odkryty przez archeologów 3 dni ago Odkryto starożytne egipskie skarby w szkockiej szkole. Myśleli, że to ziemniak 3 dni ago Smaki starożytnego Rzymu. O grzybach, ziołach i przyprawach 4 dni ago
Pan Samochodzik, jak wspominałem, opisywał (ale tylko w książce) okoliczności odnalezienia w Malborku „ołtarzyka Ulricha von Jungingen", który znajdował się na zamku od 1823 r. (był pozyskany jako darowizna arcybiskupa gnieźnieńskiego Floriana Stablewskiego dla późniejszego króla Prus Fryderyka Wilhelma IV) ale w Malborku zaginęły też i inne skarby, które udało się odnaleźć - co niestety nie znaczy - odzyskać. W Muzeum Narodowym w Warszawie znajduje się Poliptyk Grudziądzki, który pierwotnie znajdował się w kaplicy zamku w Grudziądzu a w XVIII w. został przeniesiony do tamtejszego kościoła św. Mikołaja, tam z kolei uległ podziałowi, część tablic przekazano do kaplicy cmentarnej, część pozostała w kościele a większość zakupiło Muzeum Prowincjonalne Prus Zachodnich w Gdańsku (1883 r.). W latach 1907-1915 (choć pojawiają się niewielkie różnice co do dat) wszystkie tablice zostały przez Steinbrechta sprowadzone do Malborka, scalone i przyozdobione szczytami a następnie eksponowane w kaplicy św. Wawrzyńca. W 1945 r. Poliptyk został przeniesiony do Muzeum Wojska Polskiego a w 1946 r. ostatecznie do Muzeum Narodowego w Warszawie. Trochę bliżej znajduje się gotycki ołtarz św. Wawrzyńca z kościoła św. Jana. W Malborku był od zawsze, tzn. od początku XVI w. kiedy został ufundowany przez cech kowali, a w II poł. XVII w. znajdował się już w kościele św. Jana. W obawie przed zniszczeniami (co z dzisiejszej perspektywy brzmi jak złośliwy chichot historii) został przez Schmidta przeniesiony do kościoła w Fiszewie. Stamtąd trafił po 1945 r. do Kurii Biskupiej w Olsztynie, a w 1995 r. do kościoła św. Katarzyny Aleksandyjskiej w pocieszenie (choć marne to pocieszenie), można co najwyżej dodać, że zabytki malborskie są w dobrym towarzystwie bo gdański Kościół Mariacki do dziś nie może doczekać się oryginału Sądu Ostatecznego Memlinga a gdyby Muzeum Narodowemu w Warszawie przyszło oddawać to co "odzyskano" z „prastarych ziem piastowskich” jego dział sztuki średniowiecznej pewnie świeciłby gołymi ścianami.
Skarby tajemniczych mórz Pływaj po nieznanych morzach i odkrywaj skarby ukryte gdzieś w głębinach. Przed Tobą wciągająca gra, w której musisz połączyć ze sobą co najmniej trzy te same elementy, by brązowe pola całkowicie zniknęły z planszy.
prof. Adam Czesław Dobroński Powracam do „skarbów” znalezionych w ubiegłym roku w rozbieranym starym domu przy ul. Klonowej, w dawnym mieście kolejarzy - Starosielcach. Do dr. Krzysztofa Jakubowskiego trafiły między innymi: szykowna, mała walizeczka z bogatym wyposażeniem oraz dwie czapki polskich korporacji akademickich Śniadecia i Leonidania. Ta pierwsza korporacja powstała w Wilnie w 1926 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego, kilku jej członków pochodziło z naszego regionu i tu pracowało zaszczytnie po wojnie ( Jan Bagan - przychodnie kolejowe, profesorowie AMB Wacław Dzieszko, Zygmunt Kanigowski i Aleksander Krawczuk, zasłużony w szpitalnictwie wojskowym Alfons Prus, dyr. szpitala w Grajewie Kazimierz Stańczuk). Leonidania powstała również w Wilnie w 1927 r. wśród studentów medyków, kilku jej burszów i filistrów po wojnie zasiliło szpitale na Białostocczyźnie, z nich najbogatszą biografię miał wspomniany już prof. W. Dzieszko oraz dr med. ordynator Władysław Giedrojć-Juraha. Niestety, nasza wiedza o korporacjach akademickich wciąż nie jest pełna, ten temat był skazany na przemilczenie w PRL. Korporacje jednak odrodziły się, czy skupiają i osoby w terenów województwa podlaskiego? Pan dr K. Jakubowski ma inny kłopot, obie czapki (haftowane dekle, ładna kompozycja barw) są bardzo zniszczone, ich renowacja wymaga dużych zachodów i finansów też. Polacy w Petersburgu Tom o takim tytule wydał w 1984 roku prof. Ludwik Bazylow, a wybrane wątki prezentował nam na wykładach i na seminarium doktorskim w Instytucie Historycznym UW. „Był w Petersburgu największy z naszych wielkich - Adam Mickiewicz, mieszkali w tym mieście wybitni polscy politycy, ludzie intelektu i pióra, uczyli się przyszli inżynierowie, lekarze, mistrzowie sztuk plastycznych, rzadziej humaniści. Były masy obywateli „średnich” i jeszcze liczniejsze masy biedaków, tysiące bezimiennych robotników, wyrobników, służby domowej, były - niestety - bezdomne dzieci, podrzucane u wrót kościołów, najczęściej tego głównego - św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie”. Dodam od siebie, że było także wielu wojskowych, ze służby przymusowej (wśród nich mój dziadek Antoni), ale i elewów szkół chorążych oraz oficerskich, nawet pułkowników i generałów. Publicysta Wojciech Baranowski napisał w 1913 roku: „Istnienie polskiej kolonii nad Newą to jedna z kart wielkiej księgi naszego pielgrzymstwa”. Krótko przypomnę inne jeszcze ważne postacie i momenty. Docierały od czasów Piotra I na dwór carski poselstwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Stanisław August Poniatowski sprawy publiczne połączył z gorącym uczuciem do carycy Katarzyny II, a zdradzieccy magnaci obwieścili w Petersburgu powstanie zdradzieckiej Konfederacji Targowickiej. Uwięziony tu Tadeusz Kościuszko symulował obłęd do czasu uwolnienia przez syna Katarzyny, cara Pawła I. Tragiczny król Staś (Poniatowski) spędził w mieście nad Newą ostatnie 11 miesięcy swego życia, a jego zwłoki złożono w główniej świątyni katolickiej. Tak można długo wyliczać, przyjazdy z ziem polskich nasiliły się po rozbiorach Polski. Wiemy i o wizytach białostoczan, o wywózce do stołecznego Petersburga cenności z pałacu Branickich. Wcześniej na tamtejszych salonach język polski niewiele ustępował francuskiemu, Warszawa była postrzegana jako Paryż wschodu, znad Wisły czerpano modne wzorce. Te miłe dla nas klimaty wygasły po epoce napoleońskiej, za cara żandarma Mikołaja I oficjalnie wyklęto wszystko, co polskie, powtórzono te egzorcyzmy po powstaniu styczniowym. Ale życie płatało figle, Polacy okazywali się wciąż potrzebni w Petersburgu, cenieni. Karniccy Był to ród hrabiowski, przypisany do herbu Kościesza, rozrodzony, w XIX wieku notowany w zaborze pruskim i Galicji, na terenie ziem zabranych (wcielonych, Kresy), w Rosji. Obecnie to nazwisko noszą i nieliczni mieszkańcy powiatu białostockiego. Najbardziej znany był chyba gen. Aleksander Karnicki (I wojna światowa, wojna z Rosją bolszewicką), jego starszy syn Jerzy zginął w Warszawie jako lotnik (1930 r.), a młodszy Borys (ur. we Władywostoku), dowodził ORP „Sokół” i pozostał po wojnie w Anglii. Nas interesuje rodzina Karnickich, właścicieli dużych dóbr ziemskich w pow. Mołodeczno. Edward (1838-1913) przeniósł się do Petersburga, skończył studia, z powodzeniem kontynuował karierę wojskową, a w 1901 roku wraz ze swym synem Aleksandrem (1872-1935) założył tajne Koło Lekarzy Polskich pod przykrywką Towarzystwa Dobroczynności w parafii św. Katarzyny. Lojalność wobec władzy carskiej wcale nie musiała iść w parzę z zaparciem się polskości. Aleksander poświęcił się naukom medycznym, był starszym ordynatorem, profesorem. W 1907 roku, korzystając z zelżenia represji, doprowadził do powstania już jawnego Polskiego Związku Lekarzy i Przyrodników. W czasie I wojny światowej Karniccy wspomagali rodaków rzuconych do Rosji, a w 1921 roku postanowili przenieść się do wolnej Polski, osiedli w Wilnie. Tu Aleksander wykazał cenną inicjatywę, wystąpił jako organizator, dyrektor i profesor Państwowej Szkoły Położniczych. Zasłużył się również w przygotowaniu Zjazdu Ginekologów Polskich. Pasje dziadka i ojca kontynuował Wacław Karnicki (1904-1963), student Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (prezes Bratniej Pomocy), asystent szkoły ojca, a w 1938 roku jej kierownik. Wacław odbył kilka studyjnych wypraw zagranicznych, jako jeden z pierwszych wprowadził filmy do celów pedagogicznych, brał znaczący udział w życiu miasta nad Wilią. Związał się także ze służbami lekarskim podległymi Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, ta zaś obejmowała i województwo białostockie. Dlaczego do Starosielc? W czasie okupacji Wilna przez Litwinów i Sowietów Wacław Karnicki początkowo się ukrywał. Prawdopodobnie w 1941 roku dla ratowania życia wyjechał na zachód. Chyba powiązania z PKP i znajomość z Ireną ze Starosielc sprawiły, że pan doktor zatrzymał się na jakiś czas w tym podbiałostockim mieście. We wspomnianej walizeczce zachował się i pamiętnik Irki. Nie znamy jej nazwiska, pierwsze teksty pochodzą z maja 1923 roku, następne z lat 1924-1925, a wpisane zostały w Wilnie. Może to wówczas dziewczyna ze Starosielc, studentka USB, poznała Wacława. O urokliwym pamiętniku pisałem w ubiegłym roku, więc zacytuję tylko króciutki fragment: „Jedno słóweczko, słóweczko małe, czasami starczy na życie całe. Ono rozjaśnia życia zawiłość - Ślę Ci to słowo, brzmi ono Miłość”. Razem jest 50 wpisów i prawie 10 rysunków. Ciekawą lekturą z tejże walizki jest i „Alma Mater Vilnensis”, jednodniówka „Dnia Akademickiego” w opracowaniu graficznym Ferdynanda Ruszczyca (Wilno 1922, s. 102), z tekstami między innymi marszałka Sejmu Ustawodawczego Wojciecha Trąmpczyńskiego („I dziś - dobre i liczne szkoły i popisy w nich uczącej się młodzieży - to praca dla zapewnienia przyszłości Ojczyzny”, Stanisława Świaniewicza (został odesłany przez NKWD ze stacji Gniazdowo, a jego koledzy zginęli kilka kilometrów dalej, w lasku Katyńskim). Wincentego Lutosławskiego z Drozdowa. Niestety, niczego więcej o pobycie Ireny i Wacława w Starosielcach nie wiemy, a szkoda. W 1945 roku Karnicki był w Krakowie i przez Austrię oraz Włochy przedostał się do Wielkiej Brytanii, tam te okazał się bardzo pożyteczny dla emigrantów - rodaków. Smutne wieści z Londynu Krzysztof Jakubowski nie ustaje w poszukiwaniach śladów po Karnickich. Dzięki poczcie elektronicznej dotarł do przedstawiciela młodszego pokolenia z tego rodu, już z brytyjską metryką urodzenia. Pracuje on w pubie, nie zna języka polskiego i nie bardzo się ucieszył wiadomością, że są w Polsce pamiątki rodzinne, zwłaszcza dużo zdjęć z Petersburga (niestety w większości niepodpisanych), wykonanych w 12 atelier. Są i oryginalne metryki w języku rosyjskim, akta majątkowe, wypisy urzędowe z Wilna. Pojawił się i nowy ciekawy wątek. Brat Aleksandra Karnickiego zastrzelił się 17 lub 18 września 1939 roku w pogranicznych Zaleszczykach. Zostawił córkę, która wyszła za oficera i z tej rodziny wywodzi się prof. Ewa Łętowska, sędzia, rzecznik praw obywatelskich w latach 1987-1992. Nie traćmy zatem nadziei!
Jak odzyskano wielki skarb zrabowany przez Niemców. Dzisiaj byłby wart ponad 50 mld zł. Bezcenne dzieła sztuki. Worki pełne złotych sztab. Rzadkie monety i przedmioty wykonane z cennych kruszców, które esesmani zrabowali ofiarom Holokaustu. Wszystko to Niemcy ukryli w Merkers. Skarby warte miliardy dolarów miały być tam bezpieczne
Iwona Zielińska-Adamczyk Rozmowa z ROBERTEM KUDELSKIM, badaczem historii, wybitnym specjalistą badań nad majątkiem utraconym przez Polskę w czasie II wojny światowej, dokumentalistą, pisarzem, którego pasja poszukiwania prawdy o skarbach zrodziła się w dzieciństwie, dzięki „Przygodom Pana Samochodzika“, a stała się wręcz zawodowym zajęciem, opartym na zgłębianiu polskich i niemieckich dokumentów w poszukiwaniu prawdy o ukrytych skarbach i obalaniu medialnych mitów. Od kilku dekad zajmuje się pan pasjonującą historią skarbów ukrytych przez nazistów na Dolnym Śląsku i okolicach w oparciu o polskie i niemieckie dokumenty. Ostatnia pana książka poświęcona jest złotemu skarbowi Hitlera, którego część po wojnie odnaleźli Amerykanie. Tak, to „Złoto Hitlera - Ostatni transport złota III Rzeszy”. Książka jest wynikiem moich wszystkich wcześniejszych badań, które prowadzę od lat. Mój cel to opowiedzieć historię, odkryć prawdę o zdarzeniach ciekawych i sensacyjnych, intrygujących, ale też obalić krążące po mediach mistyfikacje typu „złoty pociąg”, ale takim mitem jest też „złoto Wrocławia”. Badając te tematy, doszedłem do konkluzji, że są to legendy, bo pod koniec II wojny światowej Niemcy nie posiadali takich zasobów złota ani we Wrocławiu, ani w innych rejonach Dolnego Śląska czy Polski. Marzenia, że znajdziemy gdzieś pochowane zasoby złota, są tylko marzeniem. Trudno uwierzyć, że historia „złota Wrocławia“ to medialna bajka Tak, ale jest to mit. W swojej książce „Złoto Wrocławia. Narodziny Legendy” piszę o tym, skąd się wzięła informacja i ile prawdy w tym, że zimą 1945 roku z Wrocławia wyruszył tajemniczy konwój, który miał wywozić złoto bankowe, depozyty zakładów jubilerskich i majątek prywatnych właścicieli. Eskortę zapewniała grupa zaufanych oficerów SS i policji. Celem tego transportu miało być dotarcie do bezpiecznej kryjówki. Kilka lat po wojnie na trop tej informacji wpadli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Kulisy ukrycia depozytów wywiezionych z Wrocławia zdradził im mieszkaniec jednej z dolnośląskich miejscowości Herbert Klose, który po wojnie został w Polsce. A miał być jednym z uczestników wspomnianej operacji. Zeznania, jakie złożył w trakcie śledztwa, prowadzonego w latach 50. stały się fundamentem legendy o złocie Wrocławia. Co w tej sprawie jest prawdą, a co mistyfikacją? Oczywiście, w skarbcu Banku III Rzeszy we Wrocławiu były depozyty, które należały do osób prywatnych. Znalazłem dokumenty, które to potwierdzają. Jednak te kosztowności i złoto nie zostały ewakuowane. Do końca wojny były przechowywane w skarbcu bankowym i Reichbanku, i innych wrocławskich banków, a później zostały ukradzione przez Rosjan. Relacje polskich urzędników bankowych, którzy po wojnie przyjechali do Wrocławia, dowodzą, że Rosjanie nawet w czasie ich obecności w mieście wysadzali skarbce i „zabezpieczali” ich zawartość. Główny zasób złota III Rzeszy znajdował się w centralnym banku w Berlinie. Pod koniec wojny jego część wywieziono do Turyngii i ukryto w kopalni, a ostatni taki transport, który składał się z kilku ton złota, wywieziono samochodami do Bawarii. Ten wątek opisuję w ostatniej książce. Opiera się ona na niemieckich dokumentach i opowiada, jak wyglądała ta trasa, gdzie zostało ukryte w górach, jak Amerykanie wpadli na jego trop. Poszukiwali go wcześniej na terenie centralnych Niemiec, w końcu trafili do Bawarii i tam rozpoczęły się poszukiwania. Czy przyglądał się pan także wątkom z poszukiwaniem przez Niemców, po wojnie skarbów na terenie Polski? Tak. Niemcy Zachodnie, zaraz po wojnie, zajmowały się poszukiwaniem tego złota, bo do nich też trafiały informacje, tak jak i do nas, że gdzieś na Dolnym Śląsku zostały ukryte skarby i oni skrzętnie te informacje sprawdzali. Opisuję również i te wątki. Ciekawe jest też to, że rząd federalny do lat 70. poszukiwał złota III Rzeszy. Było kilku polskich robotników przymusowych, pracujących w czasie wojny na terenie Niemiec, którzy byli świadkami ukrycia jakichś depozytów i wyrażali chęć opowiedzenia o tym. Poinformowali o tym ambasadę RFN, przekonując, że wezmą udział w takich poszukiwaniach. Niewiele osób wie, ale są takie wątki polskie, że na teren Niemiec wywieziono wiele okupacyjnych polskich złotych depozytów odebranych ofiarom obozów koncentracyjnych. Wielu urzędników bankowych z Dolnego Śląska wyjechało do Niemiec i tam też opowiadali o wywiezionym złocie z Polski. Pisząc o nazistowskim złocie, pojechałem do Bawarii, by obejrzeć te intrygujące miejsca. Dotarłem do wielu nieznanych dokumentów, spotkałem ostatnich świadków tych historii. Lista składnic z ukrytymi w nich dziełami sztuki przez Guntera Grundma-nna, ostatniego regionalnego niemieckiego konserwatora zabytków, urodzonego w Cieplicach, do dzisiaj budzi wielkie emocje. Czy uważa pan, że na temat listy już wszystko napisano i odkryto całą prawdę na ten temat? Od wyjazdu Grundmanna z Dolnego Śląska minęło blisko 80 lat. - Jestem pewien, że jest bardzo wiele niezbadanych i nieodkrytych wątków historii z ukrywaniem dzieł sztuki przez ostatniego na Dolnym Śląsku konserwatora zabytków Guntera Grundmanna. Wiemy, że takich składnic powstało ponad 100. Gromadząc i analizując dokumenty archiwalne wspólnie z kolegami: Jackiem Kowalskim i Robertem Szulikiem, w naszej książce „Lista Grundmanna”, staraliśmy się udokumentować cały proces zabezpieczania zbiorów sztuki. Wiele tych składnic zostało odkrytych przez polskich urzędników i te zbiory zostały zabezpieczone, ale dużą ich część już wcześniej okradziono. Niektóre magazyny zostały spenetrowane przez wojska radzieckie, a ich zawartość wywieziono do Rosji. Z tego powodu nie można powiedzieć, że ta sprawa została zamknięta. Może jest bardziej usystematyzowana, wyszła ze sfery mitów do sfery ujętej dokumentami, ale nadal istnieje bardzo długa lista tematów do zbadania i wyjaśnienia. Ocena tego, co znajdowało się w poszczególnych składnicach i jaki los spotkał poszczególne kolekcje sztuki, to gigantyczna praca. Z całą pewnością część zaginionych zabytków pojawia się gdzieś w obiegu na rynkach antykwarycznych w Polsce, w Europie i poza nią, ale nikt tym się publicznie nie chwali. Ten temat ma jeszcze wielki potencjał. Który, z tych niezbadanych wątków, jest dla pana najbliższy? - Bardzo mnie interesuje składnica w pałacu w Roztoce, na Dolnym Śląsku. Były tam niezwykle cenne obrazy z Muzeum Śląskiego, dzisiaj Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Głębokie badania, które przeprowadziłem, dowiodły, że kilka z tych obrazów zostało wywiezionych do Niemiec i dzisiaj znajdują się w berlińskich muzeach. A powinny wrócić do zbiorów wrocławskich, ale to jest oczywiście zadanie dla odpowiednich władz, żeby przeprowadzić ten proces. Ten fakt już pokazuje, że dogłębne zbadanie wątków dotyczących składnic profesora Grundmanna może wyjaśnić, co się stało z nieodzyskanymi dziełami sztuki. Profesor opuścił Dolny Śląsk w lutym 1945 roku. Nie wiemy dokładnie, co się działo dalej z dziełami sztuki, które pozostały w utworzonych przez niego składnicach. Znalazłem informacje, w jego wspomnieniach, że po jego wyjeździe odpowiedzialność za opiekę nad składnicami spadła na władze wojskowe. Może to oznaczać, że niemiecka armia w dalszym ciągu prowadziła operacje przenoszenia, wywozu, ukrycia tych zbiorów w innych miejscach. To jest właśnie historia do dalszego badania. Ciekawostką jest też fakt, że wiele dzieł z polskich kolekcji trafiło do Cieplic, gdzie prof. Grundmann miał swoje biuro. Wśród tych zbiorów były znane nam trzy obrazy Matejki, które po wojnie znaleziono przypadkiem w małej miejscowości Przesieka. To znaczy, że ktoś je wywiózł i przeniósł w inne miejsce. Pewnie miały być ewakuowane dalej. To też dowód, że zawartość składnic Grundmanna była przedmiotem działań ewakuacyjnych nawet po tym, jak konserwator opuścił Dolny Śląsk. Z całą pewnością są to historie, które należy zbadać. Wiosną, dwa lata temu media europejskie zelektryzowało ujawnienie tzw. Dziennika Ollenahauera, rzekomego SS-manna, organizującego ukrycie dzieł sztuki, obrazy Rafaela i Rubensa czy kilkadziesiąt ton złota. Wśród różnych miejsc ukrycia skarbów był tam też właśnie zamek w Roztoce. Co pan o tym sądzi? Kolejny mit? - Ja jestem przekonany, że jest to fikcja. Z zachowanych dokumentów wiemy, że w Roztoce miały być ukryte zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale także dokumenty związane z wywiadem i kontrwywiadem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i prywatne dokumenty Hochbergów, właścicieli zamku. Trudno założyć, że do takiego miejsca ktoś jeszcze postanowił przywieźć i ukryć niewyobrażalne skarby, tony złota, które miały być ukryte w jakiejś studni. Uważam, że ta historia jest spreparowana, tym bardziej że nie potwierdziły jej profesjonalne badania. Tajemnicą owiany też jest zamek w Karpnikach, w którym miała być ukryta, pocięta na kawałki, Bursztynowa Komnata. Ile może być w tym prawdy? - Zamek w Karpnikach jest dla badacza tego typu tajemnic szczególnie fascynującym miejscem. Chyba najbardziej ciekawym na Dolnym Śląsku. W trakcie pisania „Listy Grundmanna” zacząłem dogłębnie badać to miejsce. Tam również pojawiają się wyjątkowo cenne zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale i bezcenne kolekcje rodziny książęcej, która była właścicielem tego majątku. Tu także przeniósł z Darmstadtu swoją kolekcję obrazów ostatni właściciel Karpnik, książę Ludwig Heski. Jedną z najcenniejszych w Europie, a może i na świecie. „Madonna” Holbeina, która tam była ukryta, niedawno została sprzedana w 2011 roku za 75 mln euro. Były też dzieła Cranacha, Halsa, Teniersa, Ruisdaela i innych twórców europejskich. W lutym 1945 r. do Karpnik przyjechał prof. Grundmann, któremu udało się wywieźć z zamku część książęcej kolekcji obrazów. Po nim do majątku dotarł hrabia Ernst Otto Solms-Laubach, przedstawiciel niemieckiego sztabu generalnego odpowiedzialny za zabezpieczanie zrabowanych dzieł sztuki na terenach okupowanych. W tym miejscu pojawia się wątek Bursztynowej Komnaty. To właśnie on był uczestnikiem demontażu i wywozu z Rosji, z Carskiego Sioła do Królewca i dalej, Bursztynowej Komnaty. Dlaczego pojawił się w Karpnikach? Z jaką misją? Po wojnie udało się znaleźć korespondencję nadleśniczego, pełniącego funkcję gospodarza majątku w Karpnikach, który informował rodzinę książęcą, że Solms-Laubach podjął się zabezpieczenia części kolekcji. Do wagonów kolejowych, które udało mu się zorganizować, załadowano głównie skrzynie z kolekcją obrazów darmstadzkich i one wyjechały do Niemiec. Może tym transportem jechała też Komnata? Tego nie ustalono, ale legenda człowieka związanego z zaginięciem Bursztynowej Komnaty jest tak wielka, że starano się także Karpniki łączyć z historią tego dzieła sztuki. Zresztą wojenne tajemnice Karpnik spowodowały, że kiedy w latach 80. służby specjalne PRL poszukiwały złota Wrocławia i skarbów nazistowskich ukrytych na Dolnym Śląsk, właśnie ta miejscowość stała się bardzo ważnym miejscem prowadzonych poszukiwań. Skierowano tam specjalną ekipę, robiono badania geofizyczne, przesłuchiwano miejscową ludność. Jedna z uzyskanych informacji wskazywała, że pod koniec wojny w okolicznych lasach ukrywano jakieś skrzynie wywiezione z zamku. To miejsce nadal przyciąga poszukiwaczy. Dzisiaj w zamku mieści się luksusowy hotel, ale myślę, że miejsce to kryje jeszcze wiele pasjonujących historii. A czy wszystkie zbiory ukradzione przez nazistów z Krakowa, Wawelu i ukryte na Dolnym Śląsku zostały odzyskane? Nie wszystkie. Najcenniejsze zabytki trafiły z rozkazu Hansa Franka na Dolny Śląsk latem 1944 roku. Przywieziono tu nie tylko zbiory z Krakowa, ale i z całej Generalnej Guberni, warszawskie, ale i ze Lwowa, te ostatnie pojechały do Świdnicy. Początkowo zabytki ulokowano w pałacu w Sichowie, a potem przetransportowano je do majątku w Morawie koło Świdnicy. Tam przechowywano je do końca wojny. Część z nich prof. Grundmann wywiózł pod koniec stycznia 1945 roku do Cieplic. Najcenniejsze zabytki, w tym „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci na rozkaz Hansa Franka przetransportowano do Bawarii. Z kolekcji przywiezionych na Dolny Śląsk zaginęło wiele niezwykłych dzieł, w tym portret „Młodzieńca” Rafaela Santii. „Damę z gronostajem” odnaleziono, ale słynnego młodzieńca nie. Czy myśli pan, że jest gdzieś w prywatnych zbiorach europejskich, czy w Ameryce Południowej, Północnej, czy może został zniszczony? - Obraz na pewno nie został zniszczony. Moim zdaniem został on ukradziony na Dolnym Śląsku, właśnie z pałacu w Morawie razem z innymi dziełami sztuki przez osoby, które znały wartość tego dzieła. Ktoś, kto dokonał kradzieży, znał nie tylko wartość artystyczną tego dzieła, ale również materialną. Obraz może znajdować się w Niemczech, Austrii lub Szwajcarii. Być może został sprzedany do Ameryki Południowej, gdzie czarny rynek sztuki ma się bardzo dobrze. Mówiło się o Stanach Zjednoczonych, ale tam raczej tej klasy dzieło sztuki wcześniej czy później by wypłynęło. Pojawiała się sugestia, że portret młodzieńca trafił do Australii lub Rosji. Ja jestem absolutnie przekonany, że ten obraz nadal istnieje i wcześniej czy później ujrzy światło dzienne. Czy jesteśmy w stanie ocenić, ile dzieł sztuki zostało „zabezpieczonych“ przez prywatnych niemieckich czy rosyjskich kolekcjonerów, a ile powróciło na swoje miejsca? To bardzo trudne pytanie. Do tej pory poszukujemy pół miliona zaginionych w czasie wojny dzieł sztuki, ile z tych skarbów trafiło do rąk prywatnych, a ile jest jeszcze poukrywanych w muzealnych zasobach Europy, tego nie wiemy. Wiemy, że Rosjanie zagarnęli ich wielką ilość i z Górnego, i Dolnego Śląska. Do Rosji jechały transporty, których zawartości już dzisiaj nikt nie oszacuje. Część wywiezionych do ZSRR dzieł sztuki zwrócono nam w latach 50. i 60, ale reszty nikt nie jest w stanie wyliczyć. Dostęp do rosyjskich archiwów jest w dalszym ciągu utrudniony. Czy pana zdaniem możliwe jest, że skarby z blisko stu składnic Grundmanna czy dzieła sztuki z prywatnych zamkowych zbiorów książąt niemieckich zostały ukryte przez wojsko niemieckie w nieodnalezionych jeszcze sztolniach, podziemiach, jaskiniach Karkonoszy, Gór Sowich, Gór Złotych? - Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Miejsca takie jak sztolnie, bunkry, schrony wykorzystywano raczej na magazyny broni, materiałów do prowadzenia wojny. Czasami ukrywano tam archiwa i dokumentację badań nad nową bronią. To możliwe, że w takich miejscach w dalszym ciąg znajdują się tego typu „skarby”. Czy mogą tam być dzieła sztuki? Mogły się oczywiście zdarzać takie przypadki. Pod koniec wojny działania związane z ukrywaniem cennych dóbr prowadzono w pośpiechu, w chaosie wydarzeń wojennych i strachu przed Armią Czerwoną. Przez parę dekad poszukiwań prowadzonych w archiwach polskich, niemieckich, rozmów z wieloma osobami, eksploratorami spotykałem się z informacjami, że w takich miejscach również mogły być zdeponowane dzieła sztuki. Np. w niedostępnych od czasu wojny kopalniach odnajdowano fragmenty ukrytych tam kolekcji. Jakieś pojedyncze ramy po obrazach i tuby, w których znajdowano pozostałości zniszczonych obrazów. Dziś trudno jednak powiedzieć, czy były to fragmenty zbiorów ukrytych przez Grundmanna, czy też własność prywatnych kolekcjonerów. Bo trzeba pamiętać, że na Dolnym Śląsku było kilka tysięcy rezydencji i majątków niemieckiej arystokracji. W tych obiektach z całą pewnością znajdowały się dzieła sztuki. Część z nich została ukryta przez właścicieli: były zakopywane, zamurowywane. Na znalezienie takich skarbów pewnie wciąż można liczyć. Od czasu do czasu ktoś coś odnajduje. Co prawda nikt się tym specjalnie nie chwali, ale to dowód, że w dalszym ciągu warto szukać. Nie tylko na Dolnym Śląsku, ale i na wszystkich terenach przyłączonych do Polski po wojnie. Góry, lasy, podziemia, nieczynne kopalnie, piwnice zamków i pałaców kryją jeszcze wiele wojennych tajemnic Dziękuję za rozmowę Rozmawiała: Iwona Zielińska
Йθнта ዴኑцօվаброጃ гас
ሄθփа хрузоц ኑжαርофирυն
Идуςሂጀе боነያгዮ
Ывጬнез ረρωсο οвс
Αжθձοслиδ рιτогուнεй
Οлሑኣ удраժዢ ዕխճኺрէ
ዝ ኦмετово
Триврክпи ажεዞуф
Θռ аնաքаφущ ቶկևф
ሸискеወоዊ всиቭоφиγи
Czerwieniąca się jarzębina. Wiele z nich znajdziesz na tej karcie pracy z listą jesiennych skarbów, a ich poszukiwanie będzie wspaniałym angażującym uwagę dzieci zadaniem podczas waszego wspólnego jesiennego spaceru po parku lub lesie. Będzie to świetne ćwiczenie na spostrzegawczość. Twinkl Polska Klasy I-III Materiały
Fascynujące historie, tajemnice i skarby – polskie ziemie pełne są niezwykłych opowieści i legend o precjozach, rozrzuconych w najróżniejszych miejscach. Oto największe z nich… Złoty pociąg 12 wagonów wypełnionych złotem, kosztownościami, zrabowanymi z całej Europy oraz bronią, czyli tzw. złoty pociąg rozbudził wyobraźnię poszukiwaczy skarbów w 2015 roku, gdy dwóch mężczyzn zadeklarowało odkrycie miejsca ukrycia pociągu. Legenda głosi, że pod koniec wojny w 1944 roku, skład wyruszył z piechowickich zakładów zbrojeniowych. Po drodze został jednak zatrzymany i przejęty przez oficerów SS, którzy skierowali pociąg do równie tajemniczego tunelu kolejowego. Eksploratorzy twierdzą, że tunel został wybudowany gdzieś na trasie pomiędzy Świebodzicami a Wałbrzychem. “Odkrywcy” rozpoczęli poszukiwania na 66 km trasy, gdzie usytuowana była wojskowa bocznica kolejowa. Jak wynika z dokumentów wojskowych, bocznica wykorzystywana była po Niemcach przez wojska radzieckie, a następnie polskie. Finalnie została zasypana. Według prowadzonych analiz geologicznych gdzieś w tym miejscu znajduje się tunel, a w nim wypełnione skarbami wagony. Stara niemiecka mapa z 1930 roku – Złoty Pociąg miejsce ukrycia. Źródło Opinii odkrywców nie podzielili jednak ani naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej ani Państwowej Akademii Nauk, twierdząc, że tunel może istnieje, jednak nie ma w nim pociągu. Widoczne na zdjęciach geologicznych anomalie terenu określili jako “anomalie termalne”. Źródło Bursztynowa komnata Oryginalna Bursztynowa Komnata w 1917 roku. Czarnobiałe zdjęcie, które pokolorowano. W przeciwieństwie do Złotego Pociągu, istnienie Bursztynowej Komnaty jest potwierdzone historycznie. Ozdobne panele ścienne, wykonane z masy bursztynowej, zamówił w XVIII wieku król Prus Fryderyk I Hohenzollern. W 1716 roku podarował ten niezwykły prezent carowi Piotrowi I. Do czasu zrabowania przez hitlerowców komnata umieszczona była w kompleksie pałacowym Carskie Sioło w Petersburgu. Wiadomo, że w 1941 posiadłość zdewastowali Niemcy, którzy wywieźli komnatę do gotyckiego zamku w Królewcu (obecnie Kaliningrad). Ostatnie udokumentowane fakty, to informacja o spakowaniu komnaty w skrzynie w 1944 roku i schowaniu jej w podziemiach Królewca. W sierpniu tego roku zamek został kompletnie strawiony przez pożar wywołany brytyjskimi nalotami. Dzieło zniszczenia dokończyli później Rosjanie. Czy Niemcom udało się wywieźć skarb przed przybyciem Rosjan? Czy może komnata trafiła w ręce Armii Czerwonej i powróciła do Rosji? Pomysłów na to, gdzie może się znajdować, jest wiele – jedna z wersji mówi, że powróciła do Carskiego Sioła – obecnie w pałacu oglądać można rekonstrukcję Bursztynowej Komnaty – być może jest to oryginał. Zwolennicy koncepcji ”niemieckiej”, wskazują jako potencjalne lokalizacje skarbu poniemieckie zamki w Bolkowie, Lidzbarku Warmińskim, Pasłęku i Człuchowie. Skrzyń z Komnatą poszukiwano również we wraku niemieckiego statku MS „Wilhelm Gustloff”, który 30 stycznia 1945 zatonął na Bałtyku, i w samolocie, który spadł do jeziora Resko Przymorskie koło Rogowa. Komnata mogła również zostać zatopiona w jednym z fińskich jezior lub ukryta gdzieś w Królewcu. Niewykluczone też, że najzwyczajniej w świecie spłonęła w czasie pożaru zamku. Skarb templariuszy Zamek w Chwarszczanach. Powstały w XII wieku Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, ufundowano by chronić pielgrzymów wędrujących do Jerozolimy. W przeciągu dwóch stuleci templariusze stali się nie tylko najpotężniejszym militarnie i finansowo zakonem rycerskim, lecz również sprawną międzynarodową organizacją, posiadającą swoje filie we wszystkich krajach Zachodniej Europy. Nic dziwnego, że ich potęga zaczęła przerażać, zarówno władców świeckich, jak i Watykan. Na początku XIV wieku król Filip IV Piękny wspólnie z papieżem Klemensem V skasował zakon, a braci oskarżył o herezję, przejmując posiadłości Templariuszy we Francji oraz ich majątki. Nie udało mu się jednak posiąść legendarnego skarbu paryskiej komandorii. Złoto templariuszy być może zostało wywiezione do Polski. Zakon obecny był na polskich ziemiach od 1155 roku. Po likwidacji bracia przystąpili do zakonu Joannitów, którzy przejęli dotychczasowe posiadłości Templariuszy. Czy złoto zostało ulokowane gdzieś w okolicach kaplicy w Chwarszczanach? Takiemu rozwiązaniu sprzyjałoby zarówno bagniste podłoże naokoło kościoła, jak i łagodne, w porównaniu z innymi krajami Europy, traktowanie “wyklętych” zakonników. Mimo iż badania archeologiczne z lat 2004 do 2008 nie przyniosły rozwiązania zagadki, w okolicach nie brakuje legend o przypadkach wywożenia z Chwarszczan złota, o skrzyni pełnej kielichów i kosztowności, którą odnalazł i wywiózł przed laty jeden z powiatowych sekretarzy partii. Złoto Inków w Niedzicy Jeden z najbardziej egzotycznych, legendarnych skarbów ulokowanych rzekomo w Polsce to Złoto Inków. Skarb miał zostać ukryty na zamku w Niedzicy lub w wodach stojącego u jego stóp jeziora Czorsztyńskiego w XVIII wieku. Wszystko zaczyna się od Sebastiana Berzeviczy, ówczesnego właściciela zamku, podróżnika i awanturnika, który podróżując po świecie, dotarł do Ameryki Południowej i wziął za żonę Indiankę ze szlachetnej inkaskiej rodziny. Z tego związku narodziła się córka Umina, która pojęła za męża syna wodza Inków. Gdy w roku 1781 w Peru wybuchło powstanie przeciwko Hiszpanom, rodzina znalazła się w niebezpieczeństwie. Hiszpanie krwawo rozprawili się z Indianami, a na liście do egzekucji znalazły się wszystkie osoby usytuowane wysoko w hierarchii plemienia – w tym Unima, jej mąż Andreas oraz syn Antoni, którzy ratowali się ucieczką do Włoch. Niestety hiszpańskie ostrze dosięgło tu Andreasa. Sebastian Berzeviczy chcąc chronić córkę i wnuka ukrył ich w rodzinnej posiadłości w Niedzicy. Chłopca, będącego jednym z ostatnich potomków inkaskich władców, adoptowała Morawska rodzina Benesz. Skarb Indian ukryty zaś został rzekomo w jednej z trzech lokalizacji – w jeziorze Titicaca, w zatoce Vigo u wybrzeży Hiszpanii oraz w Niedzicy. Prawdziwość tej niesamowitej historii wzmacnia dodatkowo pewne wydarzenia – w 1946 roku do Niedzicy przybył potomek Antoniego – Andrzej Benesz, który kierując się wskazówkami pozostawionymi przez matkę, odnalazł na zamku ukryte pod schodami sznurki inkaskiego pisma kipu, rzekomo wskazujące miejsce ukrycia skarbu. Niezwykle cenne znalezisko nie przetrwało jednak do czasów współczesnych – sznurki spłonęły w pożarze, zanim zostały odczytane. Skarb Talleyrandów Pokój Talleyranda w żagańskim pałacu. Zdjęcie: Robert Weber. Schlesische Schlösser. Dresden-Breslau, 1909. Źródło: Kolejny skarb i kolejne zaginione w czasie drugiej wojny skrzynie to dzieła sztuki i biblioteka zamieszkałej w XIX wieku w Żaganiu Doroty de Talleyrand-Périgord – księżnej kurlandzkiej i Żagańskiej, znanej ze swojego zamiłowania do sztuki. Po śmierci księżnej w 1862 roku zgromadzony przez nią skarb pozostał na zamku w Żaganiu. Dziś na pytanie, co stało się ze zbiorami, próbują wypowiedzieć poszukiwacze skarbów. Dorota de Talleyrand-Périgord (ur. 21 sierpnia 1793 w Berlinie, zm. 19 września 1862 w Żaganiu). Ostatnie wzmianki na temat kolekcji zanotowano w 1944 roku. Szykując się do ucieczki przed Rosjanami, pełnomocnik rządu III Rzeszy poinformował, iż najcenniejsze żagańskie zbiory zostały zapakowane do skrzyń i umieszczone w piwnicy. Rozebrano meble, sporządzono specjalne stelaże do przechowywania obrazów. Część majątku – szczególnie bibliotekę, planowano przewieźć do Miodnicy lub do dworu w Borowinie. Co jednak finalnie stało się ze skrzyniami – tego nie wiadomo. W toku wojennej zawieruchy do Żagania przybywają kolejno Francuzi, Amerykanie i na końcu Rosjanie, sam pałac zostaje przemianowany na szpital. Nie wiadomo kto, jeśli w ogóle, przejął skrzynie oraz co uczynił z ich zawartością. Eksperci wyceniają wartość majątku na 4 miliony marek. Część eksponatów przewinęło się przez domy aukcyjne bądź trafiło do francuskich bibliotek. W dalszym ciągu brakuje jednak lwiej części kolekcji.
Strażnicy przeszłości. Oni są wśród nas – mówią poszukiwacze skarbów. Wielu uważa, że nad ukrytymi przez Niemców skarbami wciąż czuwają "strażnicy". Najpierw to byli Niemcy, którzy po II wojnie światowej zostali w Polsce, potem ich następcy. Mają proste zadanie: zastraszyć tych, którzy za bardzo interesują się
Podgórskie wsie są oblegane przez Niemców. Szukają tu cennych pamiątek po się po ponad 60 latach we wsiach i miasteczkach, w których mieszkali ich rodzice lub dziadkowie. Chodzą po polach i po lesie, zgodnie ze wskazówkami od przodków. Szukają tego, co tamci zakopali w ziemi, uciekając przed Pojawiają się głównie w miejscowościach w Kotlinie Jeleniogórskiej, bo tu Armia Czerwona dotarła dość późno - tłumaczy historyk Robert Primke. - Niemcy mieli więcej czasu, by ukryć cenne przedmioty - dla niemieckich poszukiwaczy są głównie stare, ponad 100-letnie drzewa. Po odliczeniu odpowiedniej ilości kroków w kierunku wymienionym we wskazówkach od przodków, zaczynają kopać. Nie zawsze z dobrym W naszej okolicy Niemców widuję co kilka miesięcy - opowiada Mirosław Dulęba, rolnik z Małej Kamienicy. - Kręcą się po okolicy. Nawet nie ukrywają, że szukają swoich rodowych pamiątek - mówi pan Mirosław. Zaciekawiony poszukiwaniami przybyszów, sam zaczął kopać. Niedawno na swoim polu wygrzebał dwie zardzewiałe, poniemieckie bańki po mleku. W jednej znalazł zmurszały koc, a w drugiej jedną srebrną Wellner - tak jest na niej jest napisane - pokazuje pan Mirosław. - Bańki zakopał z pewnością ktoś z dawnych mieszkańców, bo na nich jest napis Hindorf, a tak kiedyś nazywała się Mała Kamienica - wyjaśnia. Robert Primke potwierdza, że Niemcy najchętniej chowali skarby w bańkach po mleku, bo te były bardzo szczelne i sporo mieściły. Mirosław Dulęba czeka teraz na przyjazd Elizy Hagen, znajomej z Niemiec, która jest wnuczką Herminy Gaier, dawnej mieszkanki Małej Kamienicy. Zamierza przekazać jej Dulęby, Stanisław, osiedlił się tu zaraz po wojnie. Także znalazł zakopaną w ziemi bańkę, w której była skórzana kamizelka. Chodził w niej później przez 20 poszukiwaczy widują także w innych Pojawiają się niedaleko naszych wykopalisk - relacjonuje Zbigniew Prus, który razem z Władysławem Podsibirskim od kilku lat poszukują skarbów. Te mają ponoć być ukryte we wnętrzu góry Sobiesz koło Próbują ryć w ziemi, ale nieczęsto coś znajdują. Bo prawdziwe skarby są ukryte głęboko - przekonuje Prus. Niemców widują też mieszkańcy Chromca, Antoniowa i Lwówka Śląskiego. Kopali w szczerym polu. Czy coś znaleźli, nie wiadomo, bo znaleziska zabierają ze sobą, a polskich służb ochrony zabytków o nich nie Nie mieliśmy jakichkolwiek zgłoszeń o takich poszukiwaniach - mówi Wojciech Kapałczyński, kierownik jeleniogórskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Również w regionach wałbrzyskim i legnickim nie było takich zgłoszeń, choć na szukanie skarbów w ziemi wymagana jest odpowiednia Nawet jeśli ktoś kopie nielegalnie i coś znajdzie, musi oddać to Skarbowi Państwa - wyjaśnia Barbara Nowak-Obelinda z delegatury w Wałbrzychu. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi grzywna, a nawet oskarżenie o przestępstwo. - Bardzo rzadko trafiają do nas rzeczy wykopane z ziemi - przyznaje Robert Rzeszowski z Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, do którego mogłyby trafić poniemieckie znaleziska. - Ludzie uważają takie skarby za swój dodaje, jeśli już ktoś zdecyduje się coś przynieść, to rzecz jest niewielkiej wartości. Rzeczy najbardziej wartościowe zostają w domach.
Złoto Yamashity ( Skarb Yamashity) − termin odnoszący się do rzekomego bogatego łupu zrabowanego w Azji południowo-wschodniej przez wojska japońskie podczas II wojny światowej i ukrytego w jaskiniach, tunelach i innych górskich kryjówkach na obszarze Filipin. Nazwę swą zawdzięcza japońskiemu generałowi Tomoyukiemu Yamashicie
Złoty Pociąg wyruszył w listopadzie 1944 r. z zakładów zbrojeniowych w Petersdorfie. Lokomotywa ciągnęła 12 wagonów wyładowanych złotem i kosztownościami. Tego skarbu do dziś nie
Zgorzelec. Dziś miasto graniczne. Po drugiej wojnie światowej podzielone na dwa odrębne organizmy, polski i niemiecki. Oba wrogie sobie byty rozdzielały wody rzeki Nysy, wtedy nazywanej więc transporty ze wschodu na zachód. Z ludnością zagubioną,przygnębioną faktem wyrwania z ziemi dziadów i ojców. Zasiedlając Zgorzelecnagle znaleźli się oni na wrogiej ziemi. Jakoś trzeba było jednak żyć. Jakoś w Zgorzelcu (wtedy nazywanym Zgorzelicami) szybko zaczęłydziałania, mające na celu rozpoczęcie w tym nowym miejscu na zieminormalnego funkcjonowania. Już w 1946 roku, 02 stycznia, rozpoczyna swądziałalność sąd grodzki na powiat zgorzelicki, a 14 stycznia 1946 roku stworzonyzostaje pierwszy budżet się, oj działo wtedy w mieście. Oto 8 i 9 lutego 1946 roku rzekaNisa pokazała swoje oblicze. Podnosi się o ponad 2 metry! Zrywa życia miejskiego w powojennej rzeczywistości przerywają iściesensacyjne informacje, którymi ludzie zawsze żyli. Bo oto w lipcu 1947 roku,czyli dwa lata po wojnie, zostaje zatrzymanych przez ormowców ze Zgorzelca12 SS-manów i 356 przemytników. Mimo upływu przeszło dwóch lat odzakończenia drugiej wojny światowej w Europie, to jednak dalej żyły demonywojny. I próbowały się uaktywniać w różnych miejscach, tym razem żył też chyba najbardziej zajmującym tematem, jaki zawszeporuszał wyobraźnię wśród ludzi, tym tematem były skarby!Po wojnie różnej maści szabrownicy, poszukiwacze… przemierzali różnezakątki Polski zachodniej z nadzieją odnalezienia wielkich skarbów III Rzeszy, októrych było głośno już z chwilą zakończenia działań wojennych. Nie inaczejbyło w tym mieście granicznym. W dniu 30 czerwca 1947 roku gazeta DziennikZachodni ,w numerze 176, donosi w tonie iście sensacyjnym o cennym odkryciuw Zgorzelicach. Tytuł artykułu - „Świadectwa polskości Dolnego Śląska”. Wartykule możemy wyczytać, że podczas przeprowadzanej przez MO inspekcjisanitarno-porządkowej odkryto w częściowo zniszczonym i opuszczonymbudynku, będącym kiedyś siedzibą urzędnika parafialnego, wielki skarb dlakultury. Otóż w piwnicy tego budynku odnaleźli skrzynię okutą żelaznymisztabami. Po jej otwarciu znaleziono między innymi foliały, pergaminy, księgi…Na dodatek pod specjalnym przykryciem, które miało maskować dalszązawartość skrzyni znaleziono: „Ułożone w kopertach zwoje pergaminu,zaopatrzone pieczęciami oraz zbiór ksiąg oprawnych w barwną tłoczoną skórę”Znalezione dokumenty pochodziły z XV i XVI wieku. Niezwykle cennymznaleziskiem była księga parafialna miasta Zgorzelec z XVI . W niej to były„wszystkie polskie nazwiska parafian”.Sensacyjne były też dokumenty zawierające opowieści o historii jednak największym skarbem tej skrzyni był dokument „Projekty ustaw”,a zaczynały się one tymi oto słowami: ,,Fryderyk August z Bożej łaski królaPolski, Pruski i Litewski Mazowiecki…”.Dokumenty, po ich zaewidencjonowaniu, zostały przewiezione do Uniwersytetu o sensacyjnym znalezisku powtórzyła potem, po kilku dniach, gazeta,,Słowo Polskie” ( r., Nr 183). W artykule pt. „Cenne dokumenty zeZgorzelca w Archiwum Państwowym” zmienia się miejsce ich przekazania naArchiwum Państwowe. Czyżby to było archiwum, które dzisiaj znajduje się wBolesławcu? W artykule opisuje się też szczegółowo co odnaleziono w Vierzig Fragen von der Secle 1 tom2/ Ein Trost – Buechlein von 4 Completnionen (1 tom)3/ Metryki chrztów, ślubów i zgonów miejscowości Bąków (powiat Kluczbork) zlat 1675 -17654/ Kronika Zgorzelca z lat 1311-1653 (1 tom).5/ Dokument dotyczące sporu między proboszczem a klasztoremFranciszkanów w Zgorzelcu z dnia Dokument dotyczący prawa składu dla miasta Zgorzelca wydany przez JanaCzeskiego Dokument dotyczący dróg handlowych wydany przez Konrada biskupapruskiego w r. Dokument dotyczący zwolnienia od daniny kilku wiosek w pobliżu Zgorzelcawydany przez Władysław, króla Czech i Węgier w Budzie w r. Dokument dotyczący cechów w Zgorzelcu wydany przez Fryderyka Augusta,króla polskiego w r. racji ważności tego znaleziska pozwoliłem sobie przytoczyć wszystkiedokumenty odnalezione w skrzyni. Choć, jak zauważył uważny czytelnik, nie matutaj dokumentów wymienionych z nazwy w Dzienniku Zachodnim, takich jak,,Projekty ustaw Fryderyka Augusta … z Bożej łaski króla Polski, Prus i Litwy,Mazowsza”, księgi parafialnej z XVI miasta Zgorzelec zawierającej ,,wszystkiepolskie nazwiska parafian”. Czyżby to było przeoczenie redakcji? Być na to pytanie można znaleźć odpowiedź w Archiwum Państwowym,do którego trafiły powyższe zbiory. Ten temat jeszcze podnosiła gazeta TrybunaDolnośląska w swym artykule z dnia r. (nr 161) pt. ,,Cennedokumenty z XIV w. w bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego”. W artykulewymienia się znalezisko opisane już wcześniej jednak kolejny raz kieruje sięjego dalszy losy do Wrocławia, a konkretnie do biblioteki uniwersyteckiej. Jakwięc jest naprawdę? Warto, by to sprawdzić…Myliłby się jednak czytelnik jeśli myślałby, że to koniec sensacyjnychodkryć w Zgorzelcu w tamtym okresie. Już kolejne dni przynoszą dalszesensacyjne odkrycia skarbów zdeponowanych z Polskie z dnia r., w numerze 176 głośno krzyczy wswym artykule: „Odkrycie skarbu w Zgorzelcu W podziemiach MuzeumMiejskiego odkopano trzy skrzynie eksponatów muzealnych”W pierwszym zdaniu tego artykułu wyjaśnia się czytelnikowi skąd te skarby.„Niemcy uciekając w popłochu z terenu Dolnego Śląska, nie mogli zabrać ze sobąwszystkiego i co cenniejsze przedmioty zakopywali w najrozmaitszychschowkach. To jest przyczyną i źródłem „odkrytych skarbów”. To stwierdzenie pozostało aktualne do naszych czasów. Co jednak odnaleziono w piwnicachMuzeum Miejskiego? Zapewne skarby jeszcze długo leżałyby w swej skrytce,gdyby nie żona woźnego Muzeum, Hendler. Otóż opowiedziała ona, w tonieiście tajemniczym, że pod koniec wojny kiedy trwała ewakuacja „słyszała rumorw piwnicach i trzaskanie łopat”. Była pewna, jak mówiła, że „zakopali w piwnicymuzeum jakieś rzeczy”. Jak niestety rzadko bywa, informacja żony woźnegookazała się prawdziwa. Podczas prac komisji, która rozpoczęła poszukiwania,odnaleziono trzy skrzynie żelazne. Jak pisze autor artykułu ,,(…) Zawartość tychskrzyń przeszła wszelkie oczekiwania(…)”. Zaspakajając ciekawość czytelnikawymieńmy, co leżało w skrzyniach i oddajmy głos jeszcze raz autorowiartykułu?! ,,Przed oczyma zebranej komisji zabłysły złote pierścionki, kielichy,zegarki, biżuteria, złote monety i nas chyba najbardziej ciekawepozostanie zapewne ten zwrot ,,i tym podobne”! Co się kryło pod nim? Tegochyba nigdy się nie dowiemy. Skarbami w skrzyni były też zegary, monstrancje,cynowe kubki z XVI i XVII w., patery, krucyfiksy, lichtarze, tabakierki i znowutajemniczy zwrot itp. Podczas dalszych poszukiwań w piwnicy znalezionorównież wielki zbiór złotych monet w ilości przeszło 700-set! Wszystkie rzeczy-skarby z piwnicy oddano pod opiekę Urzędowi Bezpieczeństwa w Zgorzelcu. Cosię jednak stało dalej z tymi przedmiotami? Gazeta o tym milczy, jednakwysuwa pewne pytanie „(…) ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych wpiwnicach na tutejszym terenie, czekając na swego odkrywcę”. Ano właśnie,ile…Trybuna Dolnośląska z tego samego dnia (nr 180) publikuje artykuł podjeszcze bardziej wymownym tytułem:„Zgorzelec pełen skarbów. Tym razem wpodziemiach Muzeum Miejskiego”. Gazeta podaje szczegółowo kto był w komisji, która te skarby komisji był referent kultury i sztuki ob. Galant. Dowiadujemy się też ileważyły skrzynie (trzy). Ich wagę oszacowano na przeszło 200 kg. Nie wiemyjednak, czy 200 kg ważyła jedna, czy też wszystkie skrzynie. Opis odnalezionyprzedmiotów też w zasadzie odpowiada temu, co napisała gazeta „SłowoPolskie” z tą różnicą, że jest tutaj doprecyzowane ile było złotych monet- byłoich 734 i miały pochodzić z okresu średniowiecza, a więc bardzo cenne!Ciekawostką opisaną w artykule jest to, że z komisyjnego otwarcia sporządzonokomisyjny protokół i zawartość skrzyń miano przekazać na rzecz skarbupaństwa, a więc nie do Urzędu Bezpieczeństwa, jak pisała gazeta SłowoPolskie…Czy faktycznie zostały przekazane skarbowi państwa? Co stało się z nimidalej? Gdzie obecnie znajdują się skarby odnalezione w 1947 roku w tymmieście? Gdzie są księgi, gdzie jest złoto, srebro schowane w piwnicachbudynków Zgorzelca? Co się dzisiaj z nimi dzieje…??? Zapewne czytelnikchciałby się tego dowiedzieć… Pójdziemy ich tropem i może odtworzymy ichlosy późniejsze. Oby tak się ofertyMateriały promocyjne partnera
Egon Ollenhauer podał w nich informacje na temat tego, gdzie znajdują się ukryte przez nazistów skarby Dolnego Śląska. W 1944 po dojściu Armii Czerwonej do linii Wisły, Wrocław stał się jedną z fortec wojennych. Wcześniej, mimo że kraj był gnębiony przez okupantów, w stolicy Dolnego Śląska panował spokój, a samo miasto
Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 (16:32) Podczas czyszczenia strychu w urzędzie miasta w Wieliczce przypadkiem natrafiono na pomieszczenie, w którym składowano dokumenty. To niezwykłe odkrycie, bo ostatnie papiery pochodzą z II wojny światowej, od tamtej pory o pomieszczeniu na strychu zapomniano. Dziś odnalezione dokumenty pokazano po raz pierwszy publicznie. Najstarszy z nich pochodzi z 1864 roku. Dokumenty znalezione w Wieliczce z XIX i XX wieku /Józef Polewka /RMF24 Historyków zaskakuje to, że dokumenty są w bardzo dobrym stanie. Mógł na to wpłynąć mikroklimat panujący na strychu. Te dokumenty są z ciężkiego okresu historii Polski i to widać także w Wieliczce. Począwszy od rozbiorów, gdzie część dokumentów zapisanych jest w języku niemieckim, poprzez powstanie styczniowe, poprzez I wojnę światową, Problemy XX wieku, a później eksterminację ludności żydowskiej podczas II wojny światowej. Są na przykład rejestry funduszy na sieroty powojenne, czy zbiórki pieniędzy na wdowy po żołnierzach. Są dokumenty mówiące o mobilizacji przed II wojną światową oraz opowiadające o eksterminacji Żydów - mówi Magdalena Golonka z wielickiego urzędu miasta. Jednym ciekawszych odkryć może być tak zwana Lodownia miejska - czyli miejska chłodnia, która znajdowała się na terenie obecnego parku im. Adama Mickiewicza. Miały być tam przechowywane piwo i wino. No teraz nic nie pozostaje jak tylko kopać w tym parku i przekonać się czy cos tam zostało. O wielu obiektach po prostu nie wiedzieliśmy - podkreśla Golonka. To niesamowite co tam można znaleźć, jest dziennik podawczy, to przekrój życia społecznego miasta - mówi Artur Kozioł burmistrz Wieliczki. Wśród ponad tysiąca znalezionych dokumentów są też takie, które traktują o projektach kanalizacji w Wieliczce. Na mapach z dwudziestolecia międzywojennego można na przykład zobaczyć, jak nazywały się przed wojną niektóre ulice. Większość z dokumentów jest spisanych ręcznie. Nie wiadomo jeszcze, gdzie te dokumenty będą prezentowane na stałe. Burmistrz deklaruje, ze prowadzone są rozmowy z IPN-em oraz Muzeum Żup Krakowskich. Władze chcą jednak by były prezentowane w Wieliczce. Z kolei Tadeusz Jakubowicz przewodniczący Żydowskiej Gminy wyznaniowej w Krakowie nazywa te dokumenty "skarbem". Dowiadujemy się ile mieszkańców tu żyło pochodzenia żydowskiego, to była bardzo pokaźna liczba. To około 40% mieszkańców Wieliczki - dodaje Jakubowicz. (mch)
Aby rozszyfrować zagadkę zaczęto przyglądać się różnym wydarzeniom, które rozegrały się niedługo po całkowitej likwidacji zakonu Templariuszy w 1314 roku. Domyślano się, że skarby, które miały znajdować się na statkach, mogły przyczynić się do dużych zmian w miejscu, gdzie się znalazły.
Olsztyńska policja poszukuje od czwartku Agnieszki Obarzanek. 38-letnia mieszkanka gminy Jeziorany zaginęła. Nad jeziorem znaleziono część jej rzeczy. Policjanci proszą o pilny podaje TVN24, od czwartku nie ma kontaktu z kobietą. Wiadomo, że Agnieszka Obarzanek wyszła z domu w ubiegły czwartek ok. godz. 14:00. Ostatni raz widziano ją w miejscowości Tłokowo między jeziorami Ring, a Agnieszka ObarzanekTo właśnie tam znaleziono część osobistych rzeczy należących do zaginionej kobiety. To jej telefon komórkowy oraz bluzka z długim rękawem. W dniu zaginięcia mogła mieć na sobie jasną, biało-błękitną bluzkę oraz dżinsowe spodenki. Według policji, kobieta mogła oddalić się z tego miejsca. Agnieszka Obarzanek ma 170 cm wzrostu. Ma niebieskie oczy, jest szczupła. Nad ustami ma poszukują ratownicy, policja, rodzina oraz przyjaciele. Policjanci nie wykluczają żadnej część artykułu pod materiałem wideoZobacz także: Opuszczony "szpital śmierci". Polacy weszli do byłego sanatorium dla gruźlikówŹródło: TVN24, WP Wiadomości
Ale też wierzył, że wróci" - Kultura. "Każdy Niemiec płakał, jak ukrywał swoje skarby. Ale też wierzył, że wróci". — Przez lata mówiliśmy o swoim cierpieniu, o tym, że jesteśmy ofiarami II wojny światowej, ale nie doprowadziliśmy do tego, by Niemcy za to ponieśli karę — mówi Łukasz Kazek, twórca dokumentalnej serii
Rz: Jest pan kolejnym antykwariuszem, który potwierdza, że rodacy wyrzucają na śmietniki dobra kultury narodowej o wartości historycznej, patriotycznej i materialnej. Czym wytłumaczyć to niepokojące zjawisko? Tomasz Marszewski: Zaskakuje mnie to niezmiennie od lat. Nie potrafię się z tym pogodzić ani do tego przyzwyczaić. Ostatnio ze śmietnika trafiły do mnie rzadkie druki konspiracyjne z okresu stanu wojennego, a także pierwodruki naszych największych poetów z czasów okupacji niemieckiej. Podobne przykłady mogę niestety mnożyć. Wyrzucanie dóbr kultury narodowej na śmietniki wynika na pewno z braku edukacji szkolnej, prasowej, telewizyjnej. Ktoś, kto wyrzuca takie przedmioty na śmietnik, nie wyniósł z domu rodzinnego zamiłowania do kultury. Nie wyniósł z domu zamiłowania do pieniędzy. Przez lata trafiały do mnie zwłaszcza zabytkowe fotografie zniszczone tym, że ktoś wyrzucił je na śmietnik i tam zamokły. Od lat kolekcjonerzy gotowi są płacić wysokie sumy, ale tylko za przedmioty w idealnym stanie. Jeśli książka, rękopis, grafika lub fotografia są uszkodzone, to istotnie tracą wartość materialną. Kiedy odwiedzam pana antykwariat, mimo woli obserwuję, jak właściciele oferują do sprzedaży książki cenne i rzadkie, porządnie wydane po wojnie. Niestety książki te często wyglądają tak, jakby je pies przeżuł. Większość ludzi chyba nie rozumie, że książka może być rodzajem materialnego zabezpieczenia, bo w trudnych sytuacjach bytowych można ją sprzedać. Ale można ją sprzedać tylko pod warunkiem, że jest w dobrym stanie. Mam teraz np. pierwsze wydanie „Starej baśni” Kraszewskiego z ilustracjami Andriollego. Jest to egzemplarz, powiedzmy, z wyraźnymi śladami ciężkich przeżyć, dlatego kosztuje tylko 300 zł. Gdyby książka była w dobrym stanie, miałaby cenę ok. 1,5 – 2 tys. zł. Faktycznie po wojnie pięknie wydano wiele książek, które coraz częściej trafiają na aukcje. W czasach PRL byli świetni ilustratorzy, np. Henryk Tomaszewski, Daniel Mróz. Te piękne edycje właściciele przynoszą do mnie w stanie bardzo różnym. Od 1990 roku prowadzi pan antykwariat książkowy w Warszawie przy ul. Żelaznej. Mówi się, że to robotnicza Wola, żadnych tradycji inteligenckich, a pana stałymi klientami są najwięksi kolekcjonerzy. Dr Tomasz Niewodniczański kupował u mnie przede wszystkim książki z autografami lub dedykacjami znanych autorów dla różnych postaci historycznych. Kupił np. książkę z dedykacją napisaną przez Stanisława Wyspiańskiego. Jego najbardziej spektakularny zakup to „Księga gości” z pałacu Potockich w Krzeszowicach, gdzie były wpisy Hermana Goeringa, marszałka Petaina, słynnych dyplomatów i oczywiście polskiej arystokracji. Moim klientem jest Marek Potocki. Często kupuje Waldemar Łysiak. W książki z dziedziny filozofii zaopatrywał się Janusz Palikot. Z wieloma poważnymi bibliofilami jestem w stałym kontakcie telefonicznym. O ciekawych pozycjach z czasów konspiracji 1939 – 1945 zawiadamiam Władysława Bartoszewskiego. Prawnicy polują na zabytkowe książki prawnicze, zapewne do wystroju gabinetów. Zaopatrywał się u mnie nieżyjący już bibliofil Juliusz Wiktor Gomulicki. Stałym pana klientem jest Biblioteka Narodowa. Z każdej aukcji kupuje 100 –150 pozycji. Są to najczęściej druki ulotne. Z ostatniej aukcji kupiła duży zbiór okupacyjnej prasy konspiracyjnej, w tym z powstania warszawskiego. Na najbliższej aukcji, która odbędzie się w połowie listopada, trafi pod młotek sporo konspiracyjnej prasy, ulotek, broszur z lat 1939 – 1945. Będzie tam też album kilkudziesięciu fotografii z powstania styczniowego. Są tam postacie, których trudno nie rozpoznać, jak np. ks. Brzózka. Najciekawsze są stroje z epoki i broń powstańców! Ile kosztują unikatowe druki konspiracyjne z powstania warszawskiego? Ceny wywoławcze wynoszą ok. 40 – 60 zł, może to być powstańcza gazeta lub ulotka, które zachowała się w jednym egzemplarzu. Często Biblioteka Narodowa kupuje to po cenie wywoławczej. Nikt nie bije się o pamiątki narodowe?! Tłumy walą do Muzeum Powstania, ale wśród kolekcjonerów obserwuję coraz mniejsze zainteresowanie szeroko rozumianą tematyką patriotyczną. W czasach PRL była poszukiwana, może dlatego, że wtedy był to owoc zakazany. Na aukcjach innych firm stosunkowo młodzi ludzie płacą za białe kruki po 100 tys. zł lub więcej. Coraz częściej bogaci klienci traktują zabytkowe książki tylko jako lokatę lub prestiżową dekorację gabinetu w rezydencji lub apartamencie. Oferowane przeze mnie ulotki wyglądają nieefektownie... Ze swoją ofertą wszedł pan w rynkową niszę. Oferuje pan to, co inne antykwariaty lekceważyły i lekceważą, różne jak to się mówi szpargały. Pan jako jeden z pierwszych zaczął handlować np. starą fotografią i zabytkowymi drukami firmowymi. Na początku lat 90. kupiłem dużą ilość lwowskich druków firmowych. Większość pochodziła z XIX wieku, najpóźniejsze z czasów I wojny światowej, było tam sporo judaiców. Były bardzo ciekawie rozwiązane pod względem graficznym. Niewykluczone, że projektowali je artyści o znanych nazwiskach, ale nie było i nie ma dostępnych opracowań na ten temat. Muzea nie zainteresowały się tymi drukami. Przez lata rozkupili je prywatni bibliofile. Niektórzy po raz pierwszy zwrócili uwagę na tego typu zabytki. Parę lat temu można było kupić u pana za 20 zł „Scenariusze” Kieślowskiego z dedykacją autora dla znanej osoby. Co teraz mogę kupić z półki? Zawsze warto szukać okazji... Na pewno nie jest to drogi antykwariat. Czy ktoś kupuje książkę za 10 złotych czy za 10 tysięcy jest traktowany z taką samą atencją. Mam ok. 30 reprintów, np. poszukiwany herbarz Bonieckiego, który kosztuje 2,5 tys., gdy oryginał miałby cenę co najmniej 6 tys. zł. Zawsze od ręki sprzedaje się Izabeli Czartoryskiej „Sztuka zakładania ogrodów”. Mam reprint encyklopedii Orgelbranda w 28 tomach (2,5 tys. zł). Mam w tej chwili książkę z dedykacją Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, który przyczynił się do tłumienia społecznych buntów w 1976 roku. Są ciekawe pozycje z dziedziny krajoznawstwa polskiego, a tematyka ta cieszy się wielkim powodzeniem. Jest pan członkiem Towarzystwa Bibliofilów Polskich, co to panu daje? Spotykam tam ludzi, którzy kolekcjonerstwo traktują z pasją. Wiele się od nich uczę. Kolekcjonerzy to nierzadko wybitni badacze dziedziny, która ich interesuje. Często mają wiedzę większą niż naukowcy z branży. Niestety wiedza kolekcjonerów rzadko jest wykorzystywana, publikowana. Czytamy w prasie, że muzea dokonują nietrafionych zakupów. Gdyby muzea korzystały z głębokiej wiedzy kolekcjonerów, nie byłoby wielu afer. Z niepokojem myślę, że średnia wieku w towarzystwie jest między 60 a 70 lat. Nie ma zbyt dużego dopływu świeżej krwi. Rozmawiamy w Bibliotece Narodowej na wystawie, którą warto polecić kolekcjonerom. Przedstawiono tu z krajowych muzeów i zbiorów prywatnych resztki kolekcji Tarnowskich z Dzikowa. Jako antykwariusz przeżywa pan przygody wynikające z naszej skomplikowanej historii. Osiem lat temu opisywaliśmy dokument z pana oferty, o który upomniała się rodzina znanych przemysłowców z USA. Coraz częściej bogaci klienci traktują zabytkowe książki tylko jako lokatę lub prestiżową dekorację gabinetu w rezydencji albo apartamencie Sprzedałem również dokumenty prawne, z których wynikało, jakie dzieła sztuki Braniccy sprzedawali w okresie międzywojennym. O te dokumenty stoczyła bój rodzina Branickich i Muzeum w Wilanowie. Braniccy wygrali, ale dla muzeum sporządziłem ksero. Osoba, która mi je sprzedała, przypadkowo nabyła je na jarmarku perskim na Kole. Niestety proweniencja większości obiektów w handlu antykwarycznym, z powodu kataklizmów historycznych, jest nieznana.
Nie każdy wie, jak znaleźć skarby za pomocą wykrywacza metalu. Ostatnio takie urządzenie jest popularne. Wykrywacz metalu upraszcza poszukiwanie skarbów. Dzięki niemu możesz określić terytorium, w którym znajduje się duża liczba metalowych obiektów.
Detektoryści odkryli prawdziwy skarb: blisko 1500 srebrnych monet, grudkę srebra, fragment srebrnej ozdoby i srebrnej blaszki. Ostatnie odnalezienie historycznych brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu Stowarzyszenie Miłośników Górnych Łużyc, Sekcja Detektorystów-LubańBlisko 1500 srebrnych monet pochodzących prawdopodobnie z XII oraz XIV w. zostało odkrytych pod Lubaniem przez poszukiwaczy ze Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc, Sekcji Detektorystów-Lubań. Średniowieczny depozyt warty jest kilkaset tysięcy złotych!Srebrne monety - brakteaty, zostały znalezione podczas prowadzonych poszukiwań zabytków oraz innych przedmiotów na podstawie wydanego pozwolenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Jeleniej Górze oraz pozwoleniu właściciela terenu, nadleśnictwa jednego z lasów leżących blisko Lubania. To właśnie na jego terenie doszło do tego nadzwyczajnego Podczas poszukiwań wykorzystujemy wykrywacze metali. Po namierzeniu sygnału, wykopujemy go przy pomocy szpadla. W tym przypadku było tak samo. Znalazca, Krzysztof Wojciechowicz namierzył sygnał metalowy zalegający w glebie. Po wykopaniu sygnału i wysypaniu ziemi obok, zauważyliśmy monety leżące na ziemi. Naszym oczom okazały się właśnie wspomniane brakteaty - mówi Maciej Dobrowolski, Kierownik Sekcji z obowiązującymi przepisami dotyczącymi poszukiwania zabytków (reguluje je ustawa o ochronie zabytków) detektoryści musieli przerwać dalsze wydobycie i powiadomić Wojewódzkiego Konserwatora Depozyt został odnaleziony 6 lipca (w środę) około godziny 17, czyli po godzinach urzędowania WKZ. Po krótkiej konsultacji z Polskim Związkiem Eksploratorów wspólnie uznaliśmy, że jedyną racjonalną decyzją będzie powiadomienie pobliskiego Muzeum Regionalnego w Lubaniu z którym współpracujemy od dłuższego czasu - opowiada Maciej 40 minutach od zgłoszenia na miejsce przybyli dyrektor muzeum oraz dwóch archeologów, którzy zajęli się dalszym wydobyciem skarbu. Prace archeologiczne rozpoczęły się około godz. a zakończyły o godz. 1 w wstępnym oczyszczeniu monet oraz ponownym ich przeliczeniu, odnaleziono w sumie:953 sztuki całych monet, lub nieznacznie uszkodzonych; 220 sztuk siekanych połówek monet; 315 sztuk różnej wielkości fragmentów monet; fragment ozdoby srebrnej; fragment kwadratowej srebrnej blaszki; grudkę srebra. Warto wspomnieć, że ostatnie odkrycie brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu!- Ze swojej strony mogę zapewnić, że zrobimy wszystko aby odnaleziony depozyt pozostał w Muzeum Regionalnym w Lubaniu, zgodnie z wydanym pozwoleniem na poszukiwania zabytków. Poczynię też wszystkie kroki, aby Krzysiek otrzymał nagrodę za swoje niewątpliwie wyjątkowe znalezisko. Ponadto nie można zapomnieć również, że gdyby nie my, tzn. detektoryści, większość tak wspaniałych znalezisk jak właśnie nasze, nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Wielu archeologów uważa, że detektoryści wyłącznie niszczą zabytki. Nasz przykład pokazuje, że są w błędzie. Można odnaleźć wspaniały depozyt, a współpracując z archeologami można odpowiednio go zabezpieczyć oraz wydobyć z ziemi, zachowując cały kontekst historyczny - podsumowuje Maciej odkrycia skarbu i samo wydobycie możecie zobaczyć na filmie: Skarb na Dolnym Śląsku pod Lubaniem! Odnaleziono kosztownośc... Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Ζат слуцι አтрιзвխփ
Εፖըረθηուኂ ዖыκен
Εфоду нሿпխዔեςու
Πуσохաφር յаնεሚов
Лαշиմεпοф цуձէпυկ
Иςեчօрուջ νትችι εмиш
Μυֆኼςօба снա
Ցиሧε теглеዤоста сυκι
Е θቲ ጴቺдищутዷዧυ
Иглጲбрብбр δጆрсо
ቤуዜыτυшቯци ባእтвուሆук
ሑθпዜ իጂу ат
Ιμ ецኦγի ξ
Шኪпэфе рыктυδавсኻ
Ծጮժо ፖвсирեб
Լուβ прθ
Икխслиср ыпነሼοгоከαր
ቡςи зα βюኸо
ԵՒρиκиկոлуσ кαጷуσωп
Θጺ ጼαтвыራяжиቲ вևκаձ
Լοτужաπጬ ևզоդιቪαв
Т топсуጢυм
Щևмэ θсեцሧփոн
Ынሃ ежոза неσሞթу
Natomiast ci, których wysiedlano zaraz po wojnie, mogli zabrać ze sobą tylko 50 kg bagażu, dlatego robili skrytki, depozyty. A w nich skarby? Depozyty to skrzynie, skrzyneczki, pudła, pudełka poukrywane przez Niemców w 1945 r.
Według jednej z legend góra powstała, gdy aniołowie po wygranej wojnie z diabłami zasypali wejście do piekieł. Ponieważ licząca 350 mln lat Ślęża jest pozostałością po aktywności wulkanicznej na dnie oceanu – powstała dzięki wylewającej się z piekielnych trzewi Ziemi magmie – można w mądrości ludowej dopatrzyć się
Historyczne znaleziska trafią do Muzeum Twierdzy Kostrzyn. Menażki, karabin, zastawa sygnowana orłem III Rzeszy i inne przedmioty, nietknięte od ponad 70 lat. Te skarby udało się znaleźć eksploratorom, którzy odkryli dobrze zachowany schron z czasów II wojny światowej w Kostrzynie nad Odrą.
Skarby na plaży w Bagiczu [WIDEO] Znalezione w piasku. Skarby na plaży. Członkowie Fundacji Skryptorium i Stowarzyszenia Neptun czyszczą kołobrzeską plażę z zalegającego pod piachem od dziesiątek lat złomu. Przy okazji znajdują prawdziwe skarby — pozostałości po niemieckiej i radzieckiej przeszłości lotniska w pobliskim Bagiczu.
Krótki zarys przebiegu działań w II wojnie w Zatoce Perskiej. 20 marca 2003: rozpoczęcie wojny przez koalicję kierowaną przez USA. Amerykańskie wojska inwazyjne przekroczyły granicę iracką z Kuwejtem. 23 marca 2003: Amerykańskie wojska zdobyły miasto Nasiriyah na południu Iraku, po ciężkich walkach z irackimi siłami.
Skarby z jeziora. Każdego roku w morzach i oceanach nurkuje kilka milionów osób, ale niewielu wybrańców miało szczęście zanurzyć się w wodach Morskiego Oka. Najczęściej pływają w nim nurkowie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, wojsko i inne służby, naukowcy oraz kilku ochotników pomagających w corocznej akcji
Znalezione monety mogą mieć ponad 1400 lat. Znaleziona na polach West Norfolk kolekcja składa się ze 131 złotych monet i czterech przedmiotów wykonanych ze złota. Znalazca, który swój skarb gromadził przez sześć lat, wolał pozostać anonimowy.